Wyobraź sobie sytuację, gdy gdzieś nad Twoją głową, nagle i prawi bez ostrzeżenia, na coraz bardziej zatłoczonej orbicie Ziemi dochodzi do zderzenia dwóch satelitów. Chmara większych i mniejszych śmieci kosmicznych powstałych po zderzeniu, pędzących przez próżnię z ogromną prędkością rozprasza się we wszystkich kierunkach tak, jakby ktoś zaczął strzelać wokół siebie z karabinu maszynowego. I z tak samo śmiertelnym skutkiem – małe odłamki jak naboje niszczą nie tylko następne satelity, stacje badawcze i inne obiekty, ale przede wszystkim – uśmiercają satelitarny system łączności, krwiobieg przebiegu informacji na Ziemi.
Nierzeczywisty scenariusz? Nierealne science-fiction? Bajka dla dzieci? Musimy Cię zmartwić – jest to scenariusz nie tylko możliwy, ale i przy obecnym tempie i sposobie korzystania z orbity okołoziemskiej – bardzo prawdopodobny.
Jeśli dodamy do tego konsekwencję w postaci zablokowanego dostępu do badania kosmosu oraz braku możliwości umieszczania satelitów na orbicie na następne 100 lat, sytuacja zaczyna robić się nieciekawa.
Syndrom Kesslera, bo to o nim mówimy, to hipotetyczny, chociaż coraz bardziej realny scenariusz, zaproponowany w 1971 roku przez amerykańskiego astronoma. Stwierdził on, że nasilający się w ciągu miliardów lat wykładniczy wzrost liczby zderzeń między obiektami pasa asteroid będzie generować kolejne zderzenia coraz większej liczby coraz mniejszych obiektów, zwiększając prawdopodobieństwo następowania kolejnych kolizji. A później przełożył to na ziemską orbitę, gdzie lawinowo rosnąca liczba śmieci, może wywołać analogiczną reakcję lawinową, odcinającą Ziemię od reszty kosmosu. Z tym że na orbicie dzieje się to szybciej, o wiele szybciej – w przeciągu dziesiątek lat.
Już teraz liczba monitorowanych (czyli wielkości piłki do piłki nożnej) śmieci kosmicznych na orbicie wynosi ponad 30 tysięcy obiektów, za to mniejszych jest nieporównywalnie więcej. Wydarzenia takie jak zderzenie satelitów Iridium 33 i Kosmos 2251 w 2009 roku czy zestrzelenie chińskiej satelity w teście systemu antysatelitarnego w 2007 roku spowodowały ogromny przyrost odłamków pędzących przez próżnię na orbicie okołoziemskiej. Odłamki te lecą ze średnią prędkością 10 km/s (36 000 km/h) i nawet te mające średnicę mniejszą niż 10 cm mogą stanowić zagrożenie dla nowych satelitów, statków kosmicznych i życia astronautów.
Na razie technologie sprzątania przestrzeni kosmicznej są jeszcze na bardzo wczesnym stadium rozwoju (satelity sprzątające lub lasery neutralizujące odłamki w przestrzeni), więc nie ma skutecznej metody na walkę z ludzkim bałaganiarstwem. Plany znacznego zwiększania liczby satelitów, np. firmy SpaceX również nie napawają optymizmem, ponieważ ilość wysyłanych na orbitę satelitów rośnie lawinowo, a przepisów zabezpieczających nasze bezpieczeństwo ciągle brak (lub brak odpowiednich organów je egzekwujących).
Co więcej, na cały świat brak agencji, instytucji czy organizacji, która zajmowałaby się problemem holistyczne!
Dlatego właśnie państwa powinny nie tylko uregulować odpowiedzialne korzystanie z przestrzeni kosmicznej, ale i zainwestować w odpowiednie systemy wychwytywania kosmicznych śmieci. Czy jednak znajdzie się wola polityczna i finanse, żeby do tego doprowadzić? Aż takimi futurystami, żeby znać odpowiedź na te pytanie nie jesteśmy.